sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział 1

Dziewczyna siedziała w szpitalu już drugi tydzień dochodząc do siebie po wypadku samochodowym. Straciła wszystko. Jej rodzina nie przeżyła zderzenia z tirem, gdyż ona sama cudem odratowana na stole operacyjnym została wśród żywych. Ciągle zadawała sobie pytanie : Dlaczego właśnie ja? Nie miała u kogo się wypłakać na ramieniu. Nikt jej nie odwiedzał, a przecież miała tyle znajomych... W szkole była znana i lubiana. A teraz co? Zapomnieli? Z rodziny została jej już tylko ciocia mieszkająca w Londynie. Tata sierota, mama w wiecznym konflikcie z swoim ojcem i już nie żyjącą matką. Nawet nie pamięta jak jej dziadkowie wyglądali. Została sama. Nie miała ani jednej osoby przy sobie z którą mogła by pogadać, wyżalić się...

Obudziła mnie jak co dzień pielęgniarka z prośbą, żebym przygotowała się do wizyty lekarza. Jeszcze nie do końca kontaktując co się dzieje zwlokłam się z łóżka i pomaszerowałam do toalety, żeby się ogarnąć. Wzięłam prysznic, ubrałam się w jakiś dres, rozczesałam swoje lekko pofalowane włosy i usłyszałam bardzo miły głos pani lekarz:
- Alice... Jesteś tam kochana, czy mam zacząć przeszukiwać szpital?
- Jestem, jestem. - wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę pani Laura. Na sam jej widok końciki moich ust kierują się ku uszom jak oszalałe.
- No! To jak się dziś czujemy Mrs. Lorens? - powiedziała troszkę żartobliwie nazywając mnie przy tym jako jedyna po nazwisku.
- Troszkę lepiej. Głowa tylko strasznie boli. Tak to wszystko ok.
- Tak? To wspaniale. Masz co robić? Nie nudzi ci się, bo mogła bym z domu przemycić dla ciebie jakąś książkę czy cuś. - uśmiechnęła się uprzejmie.
- Troszkę się nudzę, ale nie trzeba. Dziękuje. Wczoraj przyszła do mnie przyjaciółka mojej mamy z rzeczami i oczywiście też moją ulubioną książką - pokazałam na zniszczony zbiór kartek w czymś co kiedyś wyglądało jak okładka leżących na małej półeczce przy łóżku.- "Romans z trupem w tle". Już troszkę wytyrana, ale ważne, że jest.
- Czytałam, świetna książka. Masz dobry gust Mrs. Lorens. Przykro mi, ale już muszę uciekać. Obowiązki wzywają! - skierowała się ku drzwiom, na koniec teatralnie ucięła sobie głowę palcem i dodała na odchodne - Zdrowiej kochana!
- Postaram się. - odpowiedziałam rozbawiona zachowaniem młodej lekarki.
No i zostałam sama. Włączyłam laptopa i pierwszy raz odkąd jestem w szpitalu też Facebooka. Nie wchodziłam, bo nie miałam ochoty z nikim pisać i czytać tych pustych słów skierowanych w moją stronę. Wybiła punkt 8.00. Na czacie tylko parę słabo mi znanych osób z którymi widywałam się tylko od czasu do czasu na przerwach pomiędzy lekcjami. Miałam chyba z tysiąc powiadomień. Nie chciało mi się na to patrzeć. Zamknęłam laptopa, włożyłam słuchawki do uszy i włączyłam jakąś smutną piosenkę. Znów zaczęłam rozpamiętywać dzień wypadku... Jak przed tym wszystkim pokłóciłam się z mamą o to, że zniszczyła mi jakiś durny sweterek. Jak wygłupiałam się z siostrą w aucie i nagle przed oczami zrobiło mi się ciemno. Naszła mnie ochota wydrzeć się na cały głos i rozpłakać. Cholernie mi ich brakowało. Mojej kochanej młodszej siostrzyczki, troskliwego taty i wiecznie krzyczącej na mnie mamy, żebym posprzątała w swoim pokoju. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem na wspomnienie zdenerwowanej na mnie rodzicielki i uroniłam jedną łzę. 
Wtedy do pokoju weszła kucharka ze jak zwykle okropnym śniadaniem - jakaś papka (oni to coś nazywali zupą mleczna), szklanka herbaty smakującej jak szczochy (nie to żebym kiedyś piła, ale mi to troszkę przypominało) i kanapki z jednym marnym plasterkiem sera na kromkę. Otarłam policzek i wykrztusiłam z siebie "Dziękuję". Odpowiedziałam kiwnięciem głowy i wyszła bez słowa. Zjadłam na siłę dwie kanapki i z obrzydzeniem zostawiłam resztę. Wzięłam w rękę ledwo "żyjącą" książkę z myślą, że wygląda ona tak jak ja w środku i zaczęłam czytać. Nawet nie zauważyłam kiedy minęły mi trzy godziny. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po chwili weszła moja koleżanka z klasy z którą się nie kumplowałam tak bardzo, ale zawsze wydawała mi się spoko i byłam dla niej miła.
- Mogę?
- Tak... Oczywiście. Proszę, wejdź. - powiedziałam zdziwiona. - Wow. Co się stało, że postanowiłaś mnie odwiedzić?
- Nic. Ja, tylko... Usłyszałam, że miałaś wypadek od twojej sąsiadki, tej takiej bliskiej znajomej twojej mamy, więc postanowiłam cię odwiedzić, a przy tym sprawdzić, czy wszystko dobrze... Ktoś do ciebie przychodzi..? - powiedziała niepewnie Lucy, a ja wstałam z łóżka i rzuciłam się jej na szyję. Zrobiło mi się tak miło, że jako jedyna wpadła na ten 'genialny' pomysł, żeby mnie odwiedzić.
- Dziękuje, że do mnie przyszłaś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Nikt oprócz przyjaciółki mojej mamy, do mnie nie przyszedł. Niedługo już będą trzy tygodnie odkąd tu siedzę sama. Nie mam do kogo otworzy buzi. - wyrzuciłam to z siebie tak szybko, aż zabrakło mi powietrza. Skończyłam dusić uściskiem Lucy i dodałam - Witaj w moich skromnych progach. - po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Kiedyś siedziałam w szpitalu i wiem, jakie tu dają obrzydliwe żarcie. Przyniosłam ci coś. - pokazała mi siatkę, którą wcześniej nie zauważyłam w jej ręce i zrobiłam wielkie oczy.
- Wow!! Ty tak na serio?  Batony? Czekolady? Ciacha? Ile tego tu... Przecież ja tego nie mogę od ciebie wziąć.
- Możesz. Moja mama, gdy się dowiedziała, że do ciebie idę od razu wyciągnęła pełno słodkości i zaczęła pakować jak szalona. Mówiłam jej, że głupio ci będzie to ode mnie wziąć, ale mnie nie słuchała.
- Naprawdę? Dziękuję. Później ci oddam za to pieniądze, albo chociaż coś kupie i nie zaprzeczaj!
- No niech ci będzie. - uśmiechnęła się. - Mam jeszcze parę filmów. Same komedie. - wyjęła z torby kilka płyt - mam nadzieję, że dobre, powinny działać.
- Wielkie dzięki. Ty nawet nie wiesz jak ja się tu nudzę!
Do pokoju weszła kucharka z drugim śniadaniem. Zazwyczaj dają herbatniki, albo takie obrzydliwe wafelki. Tym razem przyniosła...
- Galaretka?! Nie wierzę... - mrugnęłam parę razy - Co to jest? Jakiś dzień dobroci dla chorych, czy co? - palnęłam ucieszona i znów wybuchnęłyśmy śmiechem.
Gadaliśmy dobre parę godzin i oglądnęłyśmy film. W końcu skończył się czas odwiedzin i Lucy musiała wracać do domu.
- Błagam obiecaj mi, że jeszcze mnie odwiedzisz, bo zanudzę się tu na śmierć.
- Wpadnę po jutrze.
- Ok. To cześć.
- To pa. - odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem na ustach i wyszła z pokoju.
Resztę dnia spędziłam na czytaniu i oglądaniu telewizji.

.........................................................................................................

Przepraszam, że tak długo czekaliście na ten rozdział, ale za pierwszym razem mi się skasował, a za drugim sama usunęłam, bo był beznadziejny. Wena mnie opuszcza, więc dodaję takie coś ;> Mam nadzieję, że się spodoba i będziecie pisać szczere komentarze. Chętnie przyjmę krytykę. :) Macie jakieś pomysły na następny rozdział? Chce, żeby blog się podobał więc może mi troszkę pomożecie? ;>Chciała bym jeszcze podziękować moim czterem obserwatorom. Może to mało, ale i tak miło wiedzieć, że ktoś czyta moje wypociny. ;p

czwartek, 16 sierpnia 2012

Krótka notka ;>

Hej wszystkim ;* 




O czym będzie blog?

Po edycji :

Dziewczynie wali się świat i zamyka się w sobie.
W końcu spotyka na swojej drodze w pewnym sensie "wybawcę".

Główna bohaterka: Alice Lorens



Wiek - 16 lat.
Zainteresowania - książki, muzyka, sport (min. siatkówka i koszykówka), internet, lody, pizza i inne smakołyki.
Hobby - słuchanie muzyki, tworzenie piosenek, gra na gitarze, czytanie, pływanie, siatkówka, jedzenie, spanie.
Wygląd - włosy; ciemny blond, oczy; zielono-szare, szczupła, wysoka; 175 cm, cera; jasna, twarz; szczupła, podłużna, wyraźne kości policzkowe, pełna usta.
Miejsce zamieszkania - California, Los Angeles, niedaleko plaży w Long Beach.

.........................................................................................................

Mam nadzieję, że blog się spodoba. Odwdzięczę się każdemu komentarzu i wszystkim obserwatorom. Linki z waszymi blogami podajcie pod postem, a na pewno wpadnę, przeczytam, skomentuje i może zaobserwuje. Niedługo dodam pierwszy rozdział. ;>
Miłych wakacji ;)

żałosne to wyżej, co nie? teraz dopiero widzę, jak w niecały rok człowiek potrafi się zmienić. :o